Prof. Władysław Stefan LENKIEWICZ

Akademia Górniczo-Hutnicza, Kraków

- Dlaczego pan dopiero teraz do mnie przychodzi? - Głos Profesora Ziemby przetoczył się grzmotem po korytarzu Instytutu Odlewnictwa w Krakowie, dokąd Profesor przyjeżdżał regularnie na konsultacje z Warszawy.
-Myślałem...
- Nie bardzo pan myślał - przerwał mi Profesor - Wiadomo, że ja zajmuję się tribologią i wypada, abym znał wszystkie prace z tej dziedziny. No, dobra. Gdzieś tu sobie przysiądziemy i ja pana wpiszę do mojego zeszytu. A pan przyśle mi konspekt pracy i stan zaawansowania.

Skończyło się to doktoratem, przy Jego udziale surowego, ale jakże życzliwego recenzenta.

*

Pokój w krakowskim hotelu „Cracovia".
- Panie Profesorze, przychodzę poradzić się w sprawie tematu mojej pracy habilitacyjnej. Wydaje mi się, że mam coś ciekawego.
- Władziu, przecież miesiąc temu obroniłeś doktorat. Nie zamierzasz odpocząć z pół roku?
- Nie bardzo mam czas; zbliżam się do pięćdziesiątki.
- No, no, co pan nowego wygrzebał?
- Dynamika procesów tarcia; wpływ drgań na tarcie i zużycie. To prawie dziewiczy obszar, nie tylko u nas. Na świecie.
- Bardzo mi się to podoba. Znasz moją książkę z teorii drgań.
- Znam, oczywiście.

W sześć lat później ściskaliśmy się z Profesorem przy toastach w czasie kolacji w tymże hotelu „Cracovia", gdzie cieszyliśmy się wraz z Leonem Jamrozem z naszych udanych występów przed komisjami.

*

- Władziu, musimy zacząć myśleć systemowo. Dotyczy to zarówno teorii eksploatacji, jak i tribologii.

Pogoda była piękna. Nad Pieninami leniwie wylegiwały się na słońcu małe obłoczki. Właśnie chciałem się urwać z obrad konferencji Komitetu, zorganizowanej w Szczawnicy-Krościenku i wyskoczyć na Dzwonkówkę.
- Nie da rady - pomyślałem. - Mam pomysł , Panie Profesorze - Oni tutaj tak wiele mówią o niezawodności mechanizmów w samochodach, a przecież wiadomo, że 80% awarii powoduje człowiek. Czy nie warto by przeanalizować system: człowiek-obiekt techniczny, właśnie na przykładzie kierowcy i samochodu? Co Pan o tym sądzi?
Zapadło milczenie. Profesor podszedł do mnie i powiedział:
- Widzisz Władziu, ja to zwykle z profesorami przechodzę „na ty". Ale dla ciebie zrobię wyjątek - tak mi się spodobał ten twój pomysł.
Uścisnęliśmy się serdecznie, a ja pomyślałem: że też to właśnie musiało się zdarzyć w górach, moich ukochanych górach, gdzie zawiązują się prawdziwe przyjaźnie między ludźmi.

*

- Przyślij mi koniecznie zaproszenie na tę waszą konferencję o twórczym projektowaniu. Muszę tam być.
- Oczywiście, że ci przyślę, Stefanie. Wiem, że masz tam wiele do powiedzenia.
- Zobacz, to wszystko zaczyna się od potrzeby i przechodzi przez projektowanie, wytwarzanie aż do eksploatacji - to już wiemy. Ale ważne są te sprzężenia zwrotne między tymi blokami, a są one bardzo kulawe.

Szliśmy alejką parku, godzina siódma rano, kiedy to Profesor wyznaczał sobie konsultacje i rozmowy podczas porannego spaceru.
- Wiesz, zwolnij trochę i nie mów tak głośno, bo Ci to szkodzi
- powiedziałem. Równocześnie pomyślałem: - Czy jest jakiś obszar wiedzy, który go nie interesuje? Dawno już zrozumiałem, że jest on właściwie wielkim humanistą. A nade wszystko potrafi zawsze widzieć CZŁOWIEKA w najbardziej nawet hermetycznych zakamarkach techniki.
Chcąc złagodzić moje gderanie, dodałem:
- To wszystko, co wymyśliłeś, to same procesy. A zatem bez prakseologii, zastosowanej przez Józka Koniecznego i oczywiście cybernetyki, trudno nam się będzie obejść.
- Wiem o tym; tylko że Konieczny.......
Szedł dalej zamyślony, aż doszliśmy do jadalni.

*

Otworzyła mi Ania, żona Stefana.
- Wejdź, wejdź. Sefan już czeka.

Uściskaliśmy się serdeczniej niż zwykle. Rozmowa nie kleiła się jakoś. Coś trochę w niej było o teorii eksploatacji w nawiązaniu do Jego projektów, przesłanych mi do Kanady, coś trochę o Sekcji Podstaw Eksploatacji Maszyn i sprawach personalnych.
Nagle Stefan zapytał:
- Władziu, powiedz mi, czy ty czasem rozmawiasz z Zosią?
Utknęliśmy w ciszy, ale przecież trzeba mi było jakoś mu odpowiedzieć. Zosia, moja żona, zmarła przed trzema laty, więc?
- Taak - odpowiedziałem wreszcie. I jakby chcąc przepędzić tę ciszę, ciszę brzemienną jego wątpliwościami, mówiłem teraz szybko:
- Tak, tak. Spotykamy się w Krakowie i w górach, a nawet w Paryżu czy Montrealu.
- Więc wierzysz, że jest COŚ POTEM?
- Jak wiesz, w nic nie wierzę. Ale mówiąc naszym językiem, istnieją przesłanki wystarczające do tego, aby być przekonanym, że JEST TO COŚ. - Wiesz... dziękuję ci - powiedział nienaturalnie cicho, jak na niego, kiedy żegnaliśmy się.

Zaczynał się maj, nieśmiało jeszcze wiosenny, maj 1994 roku. Za kilka dni odlatywałem na trzy miesiące do Paryża.

Wówczas widzieliśmy się po raz ostatni.