Dr hab. Jan Kazimierz SADOWSKI

Wyższa Szkoła Inżynierska, Radom

Do Prof. S. Ziemby zgłosiłem się w roku 1977 po obronie rozprawy doktorskiej. Zachęciła mnie do tego prof. M. Gierzyńska - recenzentka tej rozprawy. Zorganizowanie spotkania z Profesorem nie było łatwe, gdyż okazało się, że chodzi tu nie tylko o Człowieka, ale również o niezwykłą instytucję. Wiele pomogła mi tutaj moja kuzynka - dyrektor Biblioteki IPPT PAN - mgr A. Królikowska. Spotkanie odbyło się w gabinecie Profesora na terenie Zakładu Układów Mechanicznych. Profesor w ciągu 20 minut zrobił „prześwietlenie” mojej sylwetki, spisał co najważniejsze o moich dokonaniach w zakresie tribologii, a także o moim otoczeniu, w którym wyrastałem na doktora nauk technicznych. Był bardzo energiczny i wykorzystywał skutecznie każdą chwilę. Kiedy usłyszał, że zajmowałem się porządkowaniem wyników badań zacierania metali w celu opracowania jednolitego kryterium zaistnienia tego zjawiska przestał notować. Uznał prawdopodobnie, że to zadanie przerasta mnie. Zapytał o mój wiek, stwierdził że mam jeszcze czas i od razu poprawił się słowami: „to znaczy, że nie jest pan zapóźniony”. Nie miałem wówczas ukończonych 30 lat. Rozstając się z Profesorem nie wierzyłem, że dalsze kontakty z Nim będą jeszcze możliwe.
Po upływie tygodnia otrzymałem list od Profesora zaczynający się słowami: „Uprzejmie proszę o udostępnienie mi Pańskiej rozprawy doktorskiej”... Formułowanie precyzyjniejszych określeń było bardzo charakterystyczne dla Profesora. Od tego czasu utrzymywałem z Nim regularne kontakty i miałem zapewnioną Jego bezpośrednią lub pośrednią opiekę. Otrzymywałem listy od Profesora, odbywałem wiele rozmów telefonicznych, wreszcie dwa razy byłem u Niego w mieszkaniu. Profesor mieszkał w niezwykle skromnych warunkach. Profesor recenzował moją habilitację. Zrobił 1313 uwag zużywając 234 godziny pracy. Nie chciał żadnej zapłaty za włożony trud. Żądał jedynie, abym równie bezpłatnie udzielał się na rzecz moich młodszych kolegów, co faktycznie od kilku lat czynię. Poprawienie uwag do rozprawy habilitacyjnej zajęło mi pół roku pracy po ok. 8 godzin dziennie. Było to zajęcie bardzo pożyteczne, przyczyniło się bowiem do poprawy stylu mojej pracy. Na moim kolokwium habilitacyjnym Profesor nie mógł być obecny ze względu na słabe zdrowie, ale żywo interesował się jego przebiegiem. Profesor był niezwykle pracowity. W marcu 1985 roku, tuż przed kolokwium habilitacyjnym, odwiedziłem Go w klinice. Powiedział mi wówczas, że musi dużo trenować swój mózg, gdyż na jego sprawności najbardziej mu zależy.
Dyskusje z Profesorem prowadzone na spacerach lub w gabinecie przypominały raczej monologi. Jeżeli jednak udało mi się wtrącić nowy element, to Profesor ożywiał się jeszcze bardziej, wypytywał o szczegóły i dalej rozwijał myśl samodzielnie. Kończyło się to wytyczeniem szeregu zadań do wykonania. Profesor prowadził specyficzną formę informacji naukowej rozsyłając swoim podopiecznym wycinki o publikacjach, które ukazały się w literaturze światowej. Profesora charakteryzowała spontaniczność, niezwykła szczerość i odwaga w nazywaniu rzeczy po imieniu. Po wybuchu szczerej i rzeczowej krytyki Profesor szybko przechodził do nowych kwestii. Zachowanie się Jego w takich przypadkach można porównać do sytuacji atmosferycznej, kiedy po gwałtownej burzy z piorunami i gradobiciem na dłuższy czas wychodziło słońce. Profesor nie był pamiętliwy ani mściwy. Jeżeli ktoś bardzo Mu bliski przysparzał zbyt wiele przykrości lub wręcz się sprzeniewierzał, wtedy Profesor przyjmował względem niego postawę neutralną. Nigdy nie ścigał swoich przeciwników. Jego stosunek do śmierci był dość osobliwy. Kiedyś w rozmowie ze mną rozpoczął zdanie słowami: „W przyszłym roku, jak będę jeszcze żył...” Na moją reakcję odpowiedział, iż wie co mówi, gdyż żyje już 7 lat na kredyt. Miał wówczas 77 lat.
Profesor nie liczył się z autorytetami. Kiedyś posłużyłem się pewną zależnością matematyczną zaproponowaną przez jednego z profesorów Politechniki Warszawskiej. Nie podobała się ta zależność Profesorowi Ziembie. Zapytał skąd wziąłem te bzdury. Wyjaśniłem, że cytuję to za pewnym profesorem. Usłyszałem wówczas: „Jeden powtarza za drugim”. Sformułowania Profesora były często bardzo dosadne, np.: nie kontrolowany bełkot, groch z kapustą, bzdura lub pouczające, np.: problem został niepotrzebnie i błędnie rozwiązany. Niestety Profesor z reguły miewał rację, co było uciążliwe dla Jego uczniów, zmuszało do przełamywania się i dokonywania poprawek. Mimo tego korzystanie z uwag okazywało się bardzo pożyteczne.
Profesor zwracał się niekiedy do mnie w celu uzyskania omówienia jakiejś pracy lub rozprawy doktorskiej. Zasięgał opinii o pracownikach naukowych. Zawsze po wykonanej robocie przesyłał list z podziękowaniami. Zaczynał wówczas list słowami: „Pięknie dziękuję". Moje opinie były zawsze pozbawione emocji i prywatnych odczuć względem sprawy lub osoby.
Profesor zawsze to dostrzegał. Według moich obserwacji. Profesor unikał stosowania w rozmowie języka niemieckiego. Dwukrotnie opiekowałem się prof. G. Fleischerem podczas szkół tribologicznych i pełniłem rolę tłumacza. Raz tylko, w roku 1987, kiedy prof. G. Fleischer złożył życzenia urodzinowe Profesorowi Ziembie obyło się bez tłumacza. Profesorowie bardzo swobodnie rozmawiali po niemiecku, oczywiście Profesor Ziemba był wzruszony do łez. Pamiętam Profesora obecnego na Dworcu Centralnym w Warszawie w roku 1989. Stan zdrowia nie pozwalał Mu pojechać na VI Krajowe Sympozjum Eksploatacji Urządzeń Technicznych do Jastrzębiej Góry. Chciał chociaż zobaczyć się z uczestnikami Sympozjum przejeżdżającymi przez Warszawę. Był wówczas bardzo wzruszony.
Profesor należał do zwolenników pisowni „tribologia" przez „i". Swoje stanowisko w tej sprawie opierał na opinii profesorów polonistyki. Jego racje, jak pokazało życie, zwyciężyły chociaż są jeszcze osoby piszące nazwę tej dyscypliny przez „y". Swego czasu Profesor wpłynął bezpośrednio na zmianę nazwy „Gesellschaft fur Tribologie und Schmierungstechnik" na Gesellschaft fur Tribologie". Sam opowiadał mi, że po Jego wyjeździe z Niemiec, pod wpływem uzasadnienia, iż tribologia zawiera w sobie również technikę smarowniczą, natychmiast zmieniono nazwę towarzystwa na poprawną. Pozostała jedynie nazwa czasopisma: „Tribologie und Schmierungstechnik”.
Jest powszechnie wiadomo, że w działalności każdego pracownika naukowego, oprócz wysiłku, dobrego warsztatu i środków, potrzebny jest kontakt z ludźmi niezwykłymi o dużym autorytecie. Ja mogę stwierdzić, że miałem dużo szczęścia mogąc przez wiele lat korzystać z pomocy Profesora. Kontakty z Nim w sposób trwały ukształtowały moją osobowość i styl pracy. Sam Profesor Ziemba miał znakomitych mistrzów. Jednym z nich był prof. W. Natanson.
Będzie mi bardzo brakowało Profesora, zwłaszcza, że do końca doświadczałem Jego pomocy i poparcia. Pozostanie w mojej pamięci jako Mistrz i Przyjaciel.