Prof. Janusz JANECKI

Wojskowy Instytut Techniki Pancernej i Samochodowej, Sulejówek

O kilkudziesięciu latach nauki i współpracy naukowej niełatwo powiedzieć w kilkunastu zdaniach. Trudno też w takich wspomnieniach powiedzieć o wszystkim, o czym byłoby warto - szczególnie wówczas, gdy ma się do czynienia z tak ogromną Indywidualnością i Tytanem Pracy - Nauki -jaką był bez wątpienia Prof. Stefan Ziemba. Ale warto na pewno wspomnieć o tym, co pozwoliło utrwalić w pamięci na zawsze, do końca życia, sylwetkę wielkiego Uczonego i Prawdziwego Człowieka.
Rok 1951 - Wojskowa Akademia Techniczna. Jako młody adiunkt Katedry Eksploatacji Czołgów, po studiach wyższych I stopnia - uczęszczam na kurs magisterski, zaoczny. Profesor Ziemba (jeszcze docent, tuż przed nominacją profesorską) wykłada mechanikę teoretyczną. Wykłada bardzo niestereotypowo - omawia zagadnienia, rzuca tezy, przeskakuje całe partie materiału, podaje ostateczne kształty praw, wzorów. Trudno nadążyć za tempem podawania materiału. Jak tu zdać egzamin? - Ale Profesor ma równie „nieklasyczny" sposób egzaminowania. Nie rzuca pytań, czekając na odpowiedź: poddaje, naprowadza na zasadniczy wątek, dyskutuje ze studentem. I udowadnia studentowi, że on jednak to minimum materiału opanował - i to nieźle. Na pozór szorstki, surowy - wykazuje przyjacielską troskę o człowieka-studenta. Takim jest zresztą zawsze...
Czterdzieści parę lat wspólnego naukowego życia - życia niemal do końca w charakterze ucznia Mistrza - aczkolwiek On twierdzi, że od wielu lat jest to już wymiana informacji przez partnerów-naukowców - to niemal całe życie. Nie pamięta się wszystkich epizodów i zdarzeń -pamięta się jednak Jego sylwetkę - osobowość Nauczyciela i Przyjaciela - a niektóre epizody pamięta się do końca życia. A oto kilka z nich...
Profesor organizuje zespół studyjno-naukowy z dziedziny tarcia, smarowania i zużycia. Rok 1955 - dziedzina w Polsce raczej nie uprawiana (zaledwie elementy tarcia w fizyce...). Jak mówi Profesor - uczymy się wszyscy - uczy się i On - przyswajając sobie wiedzę także -jak twierdzi - przekazywaną Mu przez Jego uczniów. Ale wiemy to bardzo dobrze: jest zawsze wiele kroków przed nami - a umiejętność - wybitna - analizowania i syntetyzowania pozwala Mu panować nad nami i opanowywaną problematyką.
Jestem jego pierwszym wypromowanym doktorem z dziedziny nazwanej obecnie tribologią. Drogą przez mękę można nazwać etap uzgadniania i precyzowania szczegółów (naturalnie i ogólnej tezy naukowej) programu pracy, w fazie początkowej eksperymentu, później - budowy pracy „pisanej”. Nie przepuści Profesor żadnego nic nie mówiącego ogólnikowego stwierdzenia, domaga się nazwania wszystkiego „po polsku”. To trwa rok-półtora. A potem - przez blisko dwa lata zaledwie trzy spotkania konsultacyjne. „Nie kręć mi głowy i nie zajmuj czasu. Sam przecież wiesz najlepiej, co w twej pracy jest ważne i jak to podać.” Co nie przeszkadza Mu gotową w brudnopisie pracę „zmeliorować” i zaznaczyć 500 i więcej uwag krytycznych - i ważkich, zasadniczych, i takich, które pozwalają pracę przedstawić „elegancko”. W uwagach jest bardzo ... bezpośredni: albo „genialnie”, albo „kompletna bzdura”; „co to za g.....ne sformułowanie?”... Na obronę pracy (przed całym Senatem WAT) nie przychodzi. „Wiesz, że mój antagonista nie pominie okazji napaści na mnie, ja nie wytrzymam - skrupi się to na tobie. Sam sobie dobrze z tymi niedouczonymi naukowcami dasz radę...”. Taki był: nigdy nie chciał narażać swych uczniów (i -jak mówił - przyjaciół), na dodatkowe stresy - a potrafił jednocześnie natchnąć optymizmem i wiarą w cenę swej pracy i wartość swych wiadomości.
...Obrona jednej z prac doktorskich poza Warszawą. Na posiedzeniu Rady Wydziału chwali pracę i przebieg obrony, obliguje mnie (już wówczas docenta WAT) do wypowiedzi o nich. Na próbę dalszej dyskusji, do której namawia Dziekan - mówi: „Po co będziemy tracić czas. Ja swoje powiedziałem, Janecki też się pozytywnie ustosunkowuje do pracy i przebiegu obrony - przecież nikt z was bardziej się na tym nie zna...”. Był Profesor w swej bezpośredniości niemal okrutny, szorstki, grubiański. Ale sposobem takiego bycia okrywał jedynie jak płaszczem - jakby się wstydził ludzkich uczuć - wielką miłość do ludzi, troskę o nich, sympatię do człowieka. Wiedzieliśmy wszyscy o tym Jego „wnętrzu” i kochaliśmy Go za nie - nie mając pretensji za, niekiedy wydawałoby się, ubliżające słowa. Taki był Profesor -jego sposób bycia w sumie zjednywał Mu przyjaciół i sympatyków.
W latach osiemdziesiątych chciał wycofać się (pierwsza próba) z kierowania jego naukowym dzieckiem - Sekcją Podstaw KBMasz. PAN. Stan zdrowia nie pozwalał Mu już na tytaniczną niemal pracę, której przez dziesiątki lat poświęcał się bez reszty. W węższym gronie tzw. aktywu Sekcji - na nasze usilne namawianie na pozostawienie dotychczasowego status quo - powiedział: „Słuchaj, Janusz (miał zwyczaj - z każdym ze swych uczniów po ich nominacji profesorskiej przechodził „na ty") - przestań tu gadać głupstwa: przecież i ty, i Bolek (Wojciechowicz), i Stasiu (Pytko) i Jaś(Broś) -każdy z was jest w stanie mnie zastąpić i to z powodzeniem”. Nie był zarozumiały i zawsze przyznawał się do tego, że musi się uczyć i to także od swych byłych uczniów. Mimo że przecież zdolności miał wybitne, inteligencję nieprzeciętną - i umysł niezwykle sprawny do końca dni Jego życia.
Zadziwiał ogromną umiejętnością wyłuskiwania z powodzi informacji słów pisanych lub mówionych, istotnych i najważniejszych twierdzeń i propozycji - i natychmiast potrafił budować na nich prognozy dalszego działania i zarys planu towarzyszących badań i rozważań. Wybiegał daleko w przód z prognozami, które - o dziwo! - niemal zawsze się sprawdzały, mimo że w fazie ich budowania wydawały się niemal utopijne. Miał ogromną intuicję naukowca - przewidywał np. zjawiska tribologiczne i powiązania między nimi i parametrami przed tym, niż w badaniach udowadniano ich istnienie i budowano uzasadnione już np. eksperymentami hipotezy. Tak było do ostatnich dni Jego życia...
Wiele lat był przewodniczącym Rady Naukowej „dowodzonego” przeze mnie Wojskowego Instytutu Techniki Pancernej i Samochodowej. To w ogromnej mierze dzięki Jego energii, ogromnej umiejętności, daru przekonywania ludzi o potrzebie wzrostu naukowego, wskazywania na istotne elementy istniejącego już dorobku naukowego, nieustannej presji na nich wywieranej (w dobrym i skutecznym efekcie tego słowa znaczeniu) - w ciągu dziesięciu lat Instytut od jednego doktora nauk technicznych uzyskał potencjał, uprawniający jego Radę Naukową do nadawania stopnia doktora. Szczycił się tym, nazywając ten instytut zawsze „naszym”, „moim” instytutem, traktował go jak swe dziecko, któremu nigdy nie szczędzi się czasu, mimo że czasami skarci.
Odszedł od nas wielki Uczony i ogromny Przyjaciel - z Jego odejściem trudno się pogodzić. Nie zapomnimy o Nim - nie pozwoli nam na to poza uczuciem - także Jego wizja przyszłych działań naukowych w dyscyplinach Sekcji Podstaw Eksploatacji: - zarysy programów przez Niego pozostawione jeszcze przez długie lata będą ułatwiały nam odpowiednio ukierunkowaną działalność naukową - kontynuowanie i rozwijanie dzieła przez Niego zapoczątkowanego i budowanego.